sobota, 31 marca 2012

Marcowe przemyslenia

Paskudna pogoda u mnie w górach. Siąpi deszczem połączonym ze śniegiem, temperatura niewiele ponad zero. Chciałabym już upalne dnie i noce, długi odpoczynek od szkoły i przede wszystkim niezliczoną ilość godzin na pielęgnacje włosów. Tak, tak. Nadal jestem włosomaniaczką, co jest zadziwiające biorąc pod uwagę mój słomiany zapał. Od połowy marca wcielam w życie swoje marzenie o długich, pięknych włosach. Brawa dla mnie za wytrwałość i zdeterminowanie w dążeniu do celu.
Mam za sobą pierwszy dzień kuracji drożdżowej i jestem załamana, bo kompletnie nie mam ochoty na dalsze kontynuowanie picia "magicznej mikstury". Każdy łyk tego okropieństwa zajadam nutellą, ale i tak czuję ten okropny posmak drożdży, który wywołuje u mnie odruch wymiotny. Wezmę się jednak w garść i wytrzymam chociaż przez miesiąc. Zauważyłam już poprawę wyglądu włosów po niecałych dwóch tygodniach intensywnej pielęgnacji, ale o tym w jutrzejszym poście. 
Poza sprawami włosów, u mnie całkiem w porządku. Szkoła męczy, ludzie zachwycają, a pogoda dobija. A u Was jaka pogoda? Bardziej sprzyja opalaniu niż na śląsku? Mam nadzieję, że przynajmniej u Was słonko przyjemnie grzeje chociaż z tego co na szybko oglądnęłam w wiadomościach, wszędzie tak samo beznadziejnie. Są też plusy marcowej, kapryśnej pogody. Chociaż śmiało możemy mówić o kwietniowym zawirowaniu głowy. Święta tuż tuż i już nie mogę się doczekać kilkudniowego odpoczynku od szkoły. Możecie być pewni, że w pełni wykorzystam dany czas i odpowiednio zadbam o włosy, rzecz jasna. :D
Tyle ode mnie na dziś.
Trzymajcie się ciepło!

sobota, 24 marca 2012

Paranoje we dwoje

Mamy piękny, wiosenny i, co najważniejsze, ciepły dzień. Ostatnio zrobiłam porządek w szafie i schowałam do tyłu wszystkie zimowe ciuchy, robiąc miejsce dla wiosennej garderoby. Odświeżyłam też swoją kosmetyczkę, kupując nowe specyfiki do włosów oczywiście. W swoim czasie skrobnę kilka recenzji. Największą gratką tygodnia było dla mnie kupienie maski do włosów Kallos Crema Al Latte, na którą polowałam od miesięcy. Znalazłam ją w niepozornej drogerii i umierałam ze szczęścia ściskając litrowy słoik w rękach. Spodziewajcie się recenzji owej maski.

Dzisiaj dzień spędzam muzycznie i szalenie w rytmie Grabaża, ponieważ za parę godzin usłyszę go na żywo. Uwielbiam, kocham i wprost szaleje za Strachami. Uciekam się szykować. Może zdążę wystawić twarz do słoneczka. Trzymajcie się.


Zostawię Was z Grabażem.

Peeling cukrowy

Ostatnimi czasy moje włosomaniactwo sięga zenitu. Włosy stały się moim priorytetem jeśli chodzi o zakupy i ilość czasu spędzonego w łazience. Ostatnio wędrując po blogach natrafiłam na dziwny specyfik do włosów. Peeling cukrowy. W ten sam dzień wypróbowałam owy kosmetyk i jestem zachwycona. Robię go raz w tygodniu, dzięki czemu włosy są porządnie oczyszczone a skalp (skóra głowy) pozbawiona martwego naskórka.

Skład peelingu:
- 2 łyżki szamponu
- 4 łyżki cukru (ja używam zwykłego)

Sposób użycia:
Cukier należy wymieszać łyżką z szamponem w jakieś miseczce. Powstałą papkę wcieramy w skórę głowy. Wcześniej należy zmoczyć włosy letnią wodą. Przez pięć minut masujemy głowę peelingiem a powstałą pianę wcieramy w całą długość włosów lekko przesuwając po nich palcami. Peeling należy zmyć letnią wodą.
Po peelingu zawsze używam maseczki. Włosy "otwierają się", dzięki czemu świetnie przyjmują zbawienne działanie maski. Najlepiej zawinąć włosy workiem oraz ręcznikiem i spędzić około czterdziestu minut z turbanem na głowie. Gwarantuje Wam gładkie, lśniące, gęste włosy.

niedziela, 18 marca 2012

Metoda OMO

Jako, że jestem początkującą włosomaniaczką, postanowiłam podzielić się z Wami swoimi sposobami na piękne, zdrowe włosy. Do niedawna wychodziłam z założenia, że włosy zadowolą się najlepiej reklamowanym szamponem z wysokiej półki. Nic bardziej mylnego. Otóż okazuje się, że traktując włosy "modnymi" szamponami możemy im bardziej zaszkodzić nic pomóc. Większość reklamowanych szamponów w swoim składzie ma szkodliwe substancje. Fakt faktem producenci wypisują litanie dobrodziejstw owego szamponu, ale nie należy się tym kierować kupując dany produkt. Ale o tym w innym poście.

Dzisiaj postanowiłam napisać Wam o niedawno odkrytej metodzie OMO. Co to jest OMO? Jest to sposób mycia włosów, który wygląda w następujący sposób:

  1. Pierwsze O to nic innego, jak odżywka. Możecie zabrać odżywkę, której nie lubicie lub po prostu jej nie używacie. Włosy należy zmoczyć letnią wodą i po prostu umyć wyżej wymienioną odżywką. W ten sposób ochronicie włosy przed szamponem, który, notabene, wysusza włosy. Następnie spłukujecie ją letnią wodą. Ja zazwyczaj zostawiam na włosach małą warstwę odżywki.
  2. M to po prostu mycie. Bierzecie szampon, najlepiej ten dla dzieci, bo ma najmniej szkodliwych składników, i rozcieńczacie go na pół z wodą - jest to bardzo ważne, bo rozcieńczony szampon lepiej się pieni i mniej niszczy włosy - wmasowujecie go w skórę głowy i czekacie aż powstanie piana. Nie należy szorować włosów! Włosy myjemy delikatnie powstałą pianą. Najlepiej po prostu przejechać namydlonymi palcami po kosmykach. To wystarcza żeby dobrze umyć włosy. Szampon spłukujemy letnią wodą.
  3. Trzecie O to odżywka, którą zostawimy na włosach na daną ilość czasu. Ja najczęściej na włosy wysmarowane odżywką nakładam worek oraz ręcznik z mikrofibry i idę się wykąpać. Para i ciepło sprawi, że włosy "otworzą się" i lepiej przyjmą dobroczynny wpływ odżywki. Po dwudziestu minutach letnią wodą spłukuję odżywkę i owijam głowę koszulką wykonaną z bawełny, bo nie niszczy włosów, tak jak zwykłe ręczniki. 
Mokrych włosów nie należy czesać! Są wtedy osłabione i bardziej podatne na mechaniczne zniszczenia. Nie polecam też suszenia. Lepiej żeby włosy wyschły naturalnie. Na wilgotne końcówki włosów polecam nałożyć produkt z silikonem np. jedwab. Dzięki temu końcówki są pod ochroną i mniej się niszczą. 

Na dzisiaj to tyle. Mam nadzieję, że ten wpis okazał się przydatny. Pozdrawiam!

Sierociniec



Dzisiaj miałam przyjemność wraz z tatą obejrzeć "Sierociniec". Dwa lata wcześniej oglądałam "Labirynt Fauna" i byłam zachwycona, więc postanowiłam zaufać reżyserowi Labiryntu i sięgnąć po jego kolejny film.
Nie żałuję. Na początku byłam przekonana, że zmarnuję dwie godziny na kiczowaty horror z serii tych, które straszą dziećmi. Z niewiadomych mi powodów ludzie właśnie najbardziej obawiają się dzieci w horrorach. Coś w tym jest. Wracając do filmu. Laura, główna bohaterka filmu, będąc dzieckiem wychowała się w sierocińcu. Będąc dorosłą kobietą wyszła za mąż za Carlosa i wraz z adoptowanym synem Simonem postanowili zamieszkać w niegdysiejszym sierocińcu i stworzyć w nim dom opieki dla dzieci specjalnej troski. Kilka dni przed oficjalnym otwarciem Simon zwierza się matce, że ma niewidzialnych przyjaciół, z którymi się bawi. Laura, przekonana, że syn wszystko wymyślił, lekceważy całą sytuacje. Wszystko się zmienia w dzień otwarcia ośrodka kiedy Simon znika w dziwnych okolicznościach... Laura rozpoczyna niebezpieczną zabawę z "wymyślonymi" przyjaciółmi syna, odkrywając szokujące fakty z przeszłości. Za wszelką cenę chce odzyskać syna, ale nie wie, że jest już za późno.
Hiszpański horror z nutką dramatu to idealny wybór na wiosenny wieczór. Fakt faktem są momenty pełne grozy i napięcia, ale występuje też smutek i wzruszenie. Cały film zrobił na mnie pozytywne wrażenie i nie skończył się typowym happy endem. Muzyka odrobinę mnie zawiodła, bo pamiętam swoje zauroczenie ścieżką dźwiękową z "Labiryntu Fauna", który, notabene, również gorąco polecam. Coraz częściej przekonuję się do hiszpańskich filmów, a zwłaszcza tych, które łączą w sobie nutkę grozy i dramatyzmu. 
Ocena filmu : 8/10

Tyle na dziś jeśli chodzi o recenzje. Jestem ciekawa czy odpowiada Wam to, że czasem zamieszczam recenzje filmów i książek. U Was też wszystko budzi się do życia? U mnie, w górach piękne słońce i 18 stopni ciepła. Aż żyć się chce. Pozdrawiam!

sobota, 17 marca 2012

Plany

Do wakacji zostało trzy i pół miesiąca i jest to idealny moment żeby coś ze sobą zrobić. Postanowiłam zrzucić kilka zbędnych kilogramów i zapuścić piękne, zdrowe włosy. Wczoraj zjadłam swoją ostatnią paczkę chipsów i do wakacji nie tknę się niczego słodkiego poza kakaem, którym będę "ulepszać" drożdże, które zacznę pic od środy.
Moim celem są szczupłe uda i płaski brzuch, bo to tam najczęściej trafia całe zjedzone dziadostwo. Niestety.
Włosy sięgają mi do 1/3 pleców i mam zamiar zapuścić je do połowy. Kuracja drożdżowa podobno działa cuda, ale to nie wszystko co mam zaplanowane na "porost włosów". W wakacje dodam wszystkie kosmetyki i specyfiki, które stosowałam, aby zapuścić piękne pukle.

niedziela, 11 marca 2012

Jutro. Gdy zaczela sie wojna - John Marsden


Jednym z prezentów urodzinowych była w/w książka. Na początku nie byłam do niej przekonana, ale z ciekawości zaczęłam ją czytać. Tak mnie wciągnęła, że zrezygnowałam ze snu i pochłonęłam ją całą w niespełna trzy godziny. Postanowiłam podzielić się z Wami swoją opinią. 




" Mam na imię Ellie. Kilka dni temu wybraliśmy się w siedem osób na wyprawę do samego Piekła. Tak nazywa się niedostępne miejsce w górach. Wycieczka była próbą naszej przyjaźni. Niektórych z nas połączyło nawet coś więcej. Szczęśliwi wróciliśmy do domu. Ale to był powrót do piekła. Znaleźliśmy martwe zwierzęta, a nasi rodzice i wszyscy mieszkańcy miasta zniknęli. Okazało się, że naszego świata już nie ma. Że nie ma już żadnych zasad. A jutro musimy stworzyć własne. " - krótki opis znajdujący się na odwrocie książki.

Jedną z głównych postaci jest nastoletnia Ellie, głównie dlatego, że w książce występuje narracja pierwszoosobowa pisana jej ręką. Na początku książki dowiadujemy się, że przyjaciele nakłonili Ellie do spisania ich historii. 
Siódemka przyjaciół wyrusza na biwak w góry, podczas gdy w ich rodzinnym miasteczku odbywa się coroczny festyn. Nieświadomi spędzają pięć dni w Piekle, podczas, gdy ich miasto przestało istnieć. Wraz z końcem wycieczki, Ellie staje się coraz bardziej zaniepokojona. Okazuje się, że to co brali za niewinne żarty stało się okrutną prawdą. Domy bohaterów są puste, zwierzęta martwe i brak jakichkolwiek znaków życia. Rozpętała się wojna, która może mieć brzemienne skutki. Ellie wraz z przyjaciółmi snuje plany, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo i dowiedzieć się jak najwięcej o ludziach przetrzymywanych na placu wystawowym.  Do siódemki przyjaciół dołącza Chris, który podczas oblężenia ukrywał się, tak jak wielu mieszkańców miasteczka. Bohaterowie w krótkim czasie muszą dorosnąć i zmierzyć się z własnymi lękami i zasadami. Okazuje się, że w obliczu niebezpieczeństwa i utraty życia nie brak miejsca na miłość, która połączyła niektórych bohaterów. Największa próba czeka ich kiedy najlepsza przyjaciółka Ellie zostaje postrzelona... Wraz z ranną dziewczyną do szpitala wyrusza jej chłopak. Szóstka przyjaciół nadal pozostaje w swoim "domu" - Piekle. Czy Kevinowi i Corrie uda się dotrzeć do szpitala? Czy Corrie przeżyje? To wszystko znajduje się w drugim tomie serii pt. "Jutro 2. W pułapce nocy".
Książka bardzo mi się spodobała ze względu na fabułę i ogólny zamysł. Uwielbiam książki dla młodzieży, ale ta jest jedną z lepszych jakie miałam przyjemność czytać. Trzymała mnie w napięciu praktycznie do samego końca. Nie spodziewałam się, że cała akcja będzie skupiać się na tle wojennym. Zaskakujący obrót akcji, brutalność, która sprawiła, że całość wypadła bardzo wiarygodnie... Rewelacja. Lekki styl Johna Marsdena sprawił, że książkę czyta się szybko i przyjemnie. Na pewno sięgnę po kontynuacje książki, która liczy sobie siedem książek wraz z "Jutrem". 
Ocena : 10/10
Cena: ok. 32 zł w Empiku

piątek, 9 marca 2012

Sweet seventeen

Dzisiaj obchodzę swoje siedemnaste urodziny i muszę przyznać, że dzisiejszy dzień jest wyjątkowo miły. Fakt faktem męczę się z paskudnym przeziębieniem, jestem uwięziona w domu i brak mi chęci do wszystkiego, ale zajadam się urodzinowym tiramisu autorstwa najukochańszej rodzicielki - jest pyszne. Czeka na mnie jeszcze różowe wino musujące, ale wypijemy je w niedziele z całą familią.
Oglądnęłam przed chwilą piętnasty odcinek "Desperate Housewives" i z niecierpliwością wyczekuję następnego, chociaż jest to ostatni sezon. ;(
Dzisiaj mam dzień refleksji i postanowień. Zrządzeniem losu w telewizji ciągle leciały programy dotyczące urodzin, siedemnastki itd. Ciekawy zbieg okoliczności. I postanowiłam sobie żeby kolejny rok mojego życia był wyjątkowy i niezapomniany. W końcu zaledwie dwanaście miesięcy dzieli mnie od niezbyt wyczekiwanej dorosłości.
Podjęłam się też wyzwania dotyczącego pielęgnacji włosów. Od jutra zamierzam pić codziennie, przez miesiąc szklankę drożdży - pełen hardcore, ciekawe czy wytrwam. :D
Więc za niecałe trzydzieści jeden dni podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami i opinią na temat działania owej mikstury. Trzymajcie kciuki żeby udało mi się wytrwać. Stałam się małą maniaczką "włosową" i chce zapuścić piękne pukle, więc "chwytam się brzytwy" i zrobię wszystko żeby po wakacjach móc pochwalić się bujną czupryną. To oznacza, że od dziś koniec z suszarką i prostownicą. O tak. Siedemnastka to wyjątkowy okres życia. Mam nadzieję, że będzie równie szczęśliwy i udany co poprzedni rok.
Pozdrawiam!

PS Wiem, że miał być mały tutorial codziennego makijażu, ale nie mam komputera, więc zostawię to na czas wakacji.